To nieprawda, że podróż koleją skraca czas. Podróż koleją czas wydłuża. Niemiłosiernie! Polską koleją, oczywiście. Pewnie w takim teżewe jest inaczej, a w pendolino to już na pewno – wiem, bo jechałem. Ale tu jest Polska. My tu, panie, mamy PKP.
Pamiętam ze szkoły coś tam o pociągu i teorii względności. Czyżby sam A. Einstein korzystał z usług Polskich Kolei Państwowych? Faktem jest, że – czy chcemy, czy nie – w polskich pociągach czas płynie wolniej. Właściwie nawet nie płynie, tylko kapie. Ledwo kapie. Zresztą to tak, jak podróż samolotem dla nielubiących latać: zerkanie na zegarek co godzinę po to, żeby przekonać się, że minęło pięć minut. Znacie to?
Zmienia się jednak na dobre. Kiedy mój (opóźniony rzecz jasna) skład wjechał na Warszawę Zachodnią przez szczekaczkę doniesiono, że pociąg na który się miałem byłem przesiąść,by myknąć do Bydgoszczy, specjalnie na nas Krakusów poczekał.
Pewno, że fakt, iż podróż na odległość pięciuset kilometrów trwa osiem bez mała godzin, przysparza o ból głowy, ale ileż można w tym czasie nadrobić zaległości! Spokojnie posłuchać, popracować, łyknąć jakąś fajną książkę. Choćby opowiadania Süskinda – nadały się wyśmienicie: wprawiły w humor i sprawiły, że posłyszawszy niespodzianie o kolejnym opóźnieniu, za Kontrabasistą ryknąłem: ja oleeewam!
W drodze powrotnej PKP spisały się jeszcze wyśmieniciej. Wizja dwóch przesiadek wydawała się mission impossible. Tym bardziej, że na każdą było dziesięć minut. Ale niczym Tom Cruise (tyle, że wyższy) – w biegu, dałem radę. Zaś bydgoską frustrację spowodowaną przez kasjerkę, która nie umiała sprzedać biletu do Krakowa, załagodziła kasjerka z lirycznego Kutna (O Kutno! O Kutno! Wyprałoś mnie z uczuć jak płótno – pisał mistrz Przybora), od której dostałem miejscówkę gratis! Z odręcznym dopiskiem "super miejscówka". Zatem siedzę sobie w drugiej klasie ekspresu Sawa – w tej współczesnej kapsule czasu (pozdrawiam wszystkich sympatyków hibernacji!). Mknę do Krakowa i rzeczywiście super jest. Ale na szczęście już niedługo dojadę.
(gdzieś przed Włoszczową, 1 grudnia 2009)Pamiętam ze szkoły coś tam o pociągu i teorii względności. Czyżby sam A. Einstein korzystał z usług Polskich Kolei Państwowych? Faktem jest, że – czy chcemy, czy nie – w polskich pociągach czas płynie wolniej. Właściwie nawet nie płynie, tylko kapie. Ledwo kapie. Zresztą to tak, jak podróż samolotem dla nielubiących latać: zerkanie na zegarek co godzinę po to, żeby przekonać się, że minęło pięć minut. Znacie to?
Zmienia się jednak na dobre. Kiedy mój (opóźniony rzecz jasna) skład wjechał na Warszawę Zachodnią przez szczekaczkę doniesiono, że pociąg na który się miałem byłem przesiąść,by myknąć do Bydgoszczy, specjalnie na nas Krakusów poczekał.
Pewno, że fakt, iż podróż na odległość pięciuset kilometrów trwa osiem bez mała godzin, przysparza o ból głowy, ale ileż można w tym czasie nadrobić zaległości! Spokojnie posłuchać, popracować, łyknąć jakąś fajną książkę. Choćby opowiadania Süskinda – nadały się wyśmienicie: wprawiły w humor i sprawiły, że posłyszawszy niespodzianie o kolejnym opóźnieniu, za Kontrabasistą ryknąłem: ja oleeewam!
W drodze powrotnej PKP spisały się jeszcze wyśmieniciej. Wizja dwóch przesiadek wydawała się mission impossible. Tym bardziej, że na każdą było dziesięć minut. Ale niczym Tom Cruise (tyle, że wyższy) – w biegu, dałem radę. Zaś bydgoską frustrację spowodowaną przez kasjerkę, która nie umiała sprzedać biletu do Krakowa, załagodziła kasjerka z lirycznego Kutna (O Kutno! O Kutno! Wyprałoś mnie z uczuć jak płótno – pisał mistrz Przybora), od której dostałem miejscówkę gratis! Z odręcznym dopiskiem "super miejscówka". Zatem siedzę sobie w drugiej klasie ekspresu Sawa – w tej współczesnej kapsule czasu (pozdrawiam wszystkich sympatyków hibernacji!). Mknę do Krakowa i rzeczywiście super jest. Ale na szczęście już niedługo dojadę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz