Ta cała sytuacja z wrześniową rocznicą i hece ze znikającą tarczą antyrakietową przypominają trochę historie z podwórek, jakie wszyscy pamiętamy. Uganiamy się za jakąś Ameryką - najfajniejszą dziewczyną w bloku, ale ona oczywiście woli gadać z większymi i bogatszymi. Dla niej kradniemy śliwki od sąsiada, bijemy się z tymi z klatki obok, którzy 11 września wybili jej okno, pomagamy wynosić śmieci. Ameryka jest kapryśna. Czasem pomaga nam w lekcjach, ale czasami tylko się śmieje, patrząc jak dostajemy baty od chłopaków z sąsiedniej ulicy. Wydaje nam się, że wreszcie dorosła: przyjmuje nas do swojej bandy, wzrusza zapewniając: nic o was bez was (choć do domu nadal nie wpuszcza) i pożycza zabawki. Jest fajnie, ale któregoś dnia na huśtawce ni stąd ni zowąd wypali: Możemy się kolegować, ale nic więcej z tego nie będzie. Nie pasujemy do siebie, Polsko.
Oczywiście mamy na podwórku jeszcze innych bohaterów: dawnego chuligana, który przeprosił i z którym teraz się trzymamy, wyrostka, który ciągle nam dokucza, bije, a potem na nas skarży oraz młodsze rodzeństwo, którego musimy przed nim bronić... Ale to już zupełnie inna historia.
Oczywiście mamy na podwórku jeszcze innych bohaterów: dawnego chuligana, który przeprosił i z którym teraz się trzymamy, wyrostka, który ciągle nam dokucza, bije, a potem na nas skarży oraz młodsze rodzeństwo, którego musimy przed nim bronić... Ale to już zupełnie inna historia.