Ja tego, proszę pana, nie nazywam Konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty. Pierdel, serdel, burdel. Tak Piłsudski podsumował polską politykę lat 20. Podobno rzekł też kiedyś o Polsce: Naród dobry, tylko ludzie ch***. A to już słowo powszechnie uznawane za obraźliwe. Piłsudski to najsłynniejszy przykład, ale i inni przedwojenni wybrańcy Polaków nie skąpili barwnych porównań i soczystych epitetów. Na pewno było z tym lepiej niż dzisiaj. W 2009 roku, gdyby Marszałek użył tego wulgarnego określenia męskiego organu płciowego, zapewne miałby sprawę o obrazę narodu. Tak jak prezydent Łodzi został zakapowany przez PO za napomnienie niechlujnego strażnika miejskiego słowami: Gdzie masz, ch***, czapkę! Jak dla mnie, kiedy polityk używa dosadnego słownictwa, oznacza to, że mu na czymś zależy. Górę biorą emocje, a te mogą wchodzić w grę tylko, jeśli coś bierzemy naprawdę na serio. Dlatego czasem rzucenie publicznie mięsem budzi sympatię. Tymczasem współcześnie to raczej mdli i bezbarwni politycy zdobywają w Polsce poklask, bo są postrzegani jako rozsądni, umiarkowani i liberalni. A tak naprawdę są w dużej części po prostu ciepłymi kluchami i kimś, kogo można określić krótko - i tu jedyny mądry tekst Giertycha w życiu - ciamciaramcia. Jestem gotów ubrać koszulkę z napisem: Spieprzaj dziadu! i z utęsknieniem czekam na kolejnego takiego marszałka Sejmu, który ozwie się do współpracownika w następujące słowa: No stary, ale co mi tu, k****, przynosisz? Z przyjemnością poparłbym też ugrupowanie, które miałoby program taki, jak w kolejnej smakowitej pisłudczykowskiej anegdocie:
– Panie Marszałku, a jaki program tej partii?
– Najprostszy z możliwych. Bić k**** i złodziei, mości hrabio.
– Panie Marszałku, a jaki program tej partii?
– Najprostszy z możliwych. Bić k**** i złodziei, mości hrabio.